Byłem w Wilnie. Jak zwykle za krótko, pośpiesznie i tym razem trochę pod presją obowiązków. Jak zawsze w doskonałej równowadze pomiędzy nostalgią i zadumą o źródłach osobistych i tajemnych, a nowym poznanym, często niespodziewanym. Ciekawe, że to nowe często spotykam w miejscach historycznych, które dla niektórych zwiedzających, powracających do Wilna, wyraża się westchnieniem – znowu kościoły.
W Wilnie ciągle ludzka bieda i szarzyzna bardzo blisko styka się z bogactwem, także z pogranicza kiczu. Najłatwiej zobaczyć to w pobliżu Ostrej Bramy i na Rossie. Nawet rodowici mieszkańcy Wilna podchodzą do tego z zażenowaniem.
Zaskoczyły mnie tłumy ludzi, które spotkałem po południu na Wileńskiej Starówce oraz różnorodna muzyka słyszana zewsząd, momentami przechodząca w kakofonię. Soliści, duety, zespoły i orkiestry grały i śpiewały muzykę poważną i ludową, folk i różne odmiany rocka, operę i jazz. Muzyka pop obok śpiewanych modlitw Hare Krisznowców na placu przed wileńskim ratuszem. Bardzo kolorowo i z pasją. Plac Katedralny przemierzył, wraz z bardzo licznym gronem słuchaczy, zespół dixielendowy, ze wspaniałym finałem pod pomnikiem Księcia Gedymina. Swoboda prezentacji, radość wykonania i taki jakiś entuzjazm widzów i wykonawców do samego wieczora. Jak wyjaśniła pani przewodnik Alina Obolewicz (pozdrawiam serdecznie !) tego dnia „grać i śpiewać każdy może”. Bardzo fajne i znacznie lepsze od tych wszystkich telewizyjnych …?!