Podróże kształcą

Tak mówi przysłowie. Na stacji w Tczewie, w oczekiwaniu na dalszą podróż, dwukrotnie miałem okazję zobaczyć „cudo” techniki ulubionej, bo kolejowej. PENDOLINO. Z sarkazmem „cudo”, bo tak jest to obywatelom przedstawiane przez tych, którzy o zakupie zadecydowali, wbrew rozsądnym opiniom przeciwników zakupu i zwolennikom polskich rozwiązań np PESY z Bydgoszczy lub NEWAGa z Nowego Sącza. Rozwiązań nielicznych (niestety), którymi jesteśmy w stanie konkurować w nowoczesnej Europie. „Impuls” z Nowego Sącza pobił rekord prędkości na torach w Polsce rozwijając 211 km/h. Pendolino to taki PR-owski plasterek na codzienne bolączki komunikacyjne kolejowe i drogowe, których jest bez liku. Pendolino zrobiło na mnie wrażenie. Jak kobieta, o której wiele się słyszało, wielokrotnie widziało jej śliczne zdjęcia. Pendolino zjawiło się prawie bezgłośnie, jak duch, tym piękniej, że niespodziewanie. Piękna, smukła linia. Dynamizm w poruszaniu się, szczególnie na starcie. I tym większe rozczarowanie, gdy wnętrze okazało się puste. W dwóch pociągach, porannym i wieczornym, relacji Gdynia – Warszawa, w całym składzie naliczyłem zaledwie kilkunastu pasażerów, Obok cudu poznawczego będzie cud ekonomiczny. A może to tylko trudne początki. W dalszą podróż udałem się z konieczności pociągiem Tanich Linii Kolejowych, w którym taniość widoczna była na każdym kroku. TLK są częścią tej samej spółki, co Pendolino. Niestety do Suwałk obecnie tylko takie jeżdżą i wiele wskazuje, że długo innych nie zobaczymy, mimo, że Rail Baltica, rozwój Polski Wschodniej, zjednoczona Europa i tym podobne PR-owskie ble ble. Oby tylko tych, które są nie zabrano.